środa, 11 września 2013

Legalne spożywanie alkoholu w plenerze. Czyli co, jak i gdzie pić żeby nie dostać mandatu.

  Spożywanie alkoholu w ogóle jest czynnością nienajzdrowszą, spożywanie go poza domowym zaciszem, o ile nie jest to miejsce specjalnie do tego przeznaczone, dodatkowo uchodzi za rzecz nieobyczajną, a w świetle prawa nawet zakazaną, za którą możemy zostać ukarani mandatem karnym w wysokości 100 zł (przynajmniej w większości przypadków). Jeśli jednak już zdecydujecie narazić swoje zdrowie, dobre imię i stan finansów warto wiedzieć co tak naprawdę nam wolno a czego nie.
  Napój alkoholowy w świetle prawa rozumiany jest jako: "produkt przeznaczony do spożycia zawierający alkohol etylowy pochodzenia rolniczego w stężeniu przekraczającym 0,5 % objętościowych alkoholu". Zwróćmy uwagę - produkt przeznaczony do spożycia, czyli wcale niekoniecznie napój. Tak samo będzie to nasączony wódą arbuz, wódkożelki czy wódkolizaki (patrz: tutaj). I kolejna rzecz - nieprzekraczający 0,5 % zawartości alkoholu, także wbrew kwejkowym mądrościom, chyba żaden dostępny na rynku radler nie uchroni nas przed mandatem.
  A co z wsadzaniem butelek do papierowych worków? Podobna bujda. Policjant ma prawo przeszukać naszą siatę, jeśli nie na miejscu to na komisariacie jeśli tylko uzna, że zachodzi podejrzenie popełnienia przez nas wykroczenia. Prawda, że spożywając w ten sposób nie rzucamy się tak od razu w oczy, jednak jeśli już zwrócimy na siebie uwagę funkcjonariusza to jesteśmy raczej na z góry przegranej pozycji. Znacznie lepszym rozwiązaniem wydaje się przelewanie alkoholu do na wpół opróżnionej butelki od coli. W tym przypadku jeśli nawet zostaniemy posądzeni o spożywanie to funkcjonariusz musiałby nam udowodnić, że zawartość alk. w naszym drinku przekracza 0,5 %.
  Tyle w temacie: co i jak pić. Pozostaje odpowiedzieć na pytanie: gdzie pić. Wbrew powszechnej opinii o obowiązującym zakazie spożywania alkoholu w miejscu publicznym, w polskim prawie nie znajdziemy nigdzie żadnego podobnego zapisu. Regulująca te kwestie ustawa polskiego sejmu o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi wyszczególnia wyłącznie konkretne miejsca w przestrzeni publicznej objęte takim zakazem. Są to m.in.: tereny szkół oraz innych placówek wychowawczo-oświatowych, domy studenckietereny zakładów pracy, miejsca masowych zgromadzeń oraz środki i obiekty komunikacji publicznej.
  Co się zaś tyczy spożywania alkoholu "pod chmurką", art 14  § 2a mówi jasno: "Zabrania się spożywania napojów alkoholowych na ulicach, placach i w parkach, z wyjątkiem miejsc przeznaczonych do ich spożycia na miejscu, w punktach sprzedaży tych napojów". Tyle. Na ulicach, placach i w parkach. I nic poza tym. 
  Oczywiście to byłoby zbyt łatwe i zbyt piękne. Dlatego ta sama ustawa daje również kompetencje odpowiednim organom samorządu lokalnego do rozszerzenia owego zakazu na inne, niewyszczególnione ustawą miejsca. I co bardziej rozgarnięte samorządy faktycznie z tego prawa korzystają, a Poznań nie jest tu oczywiście wyjątkiem. W uchwale Rady Miasta Poznania z 2008 r. w sprawie: zakazu sprzedaży, podawania i spożywania napojów alkoholowych (...), czytamy: 

Na terenie Miasta Poznania wprowadza się w następujących miejscach zakaz sprzedaży, podawania i spożywania napojów alkoholowych:
  1.  na terenach rekreacyjnych przeznaczonych dla dzieci i młodzieży,
  2. w pomieszczeniach wspólnych budynków (np. na klatkach schodowych i innych ciągach komunikacyjnych w budynkach, w piwnicach, na strychach, w garażach podziemnych itp.) oraz na posesjach wokół budynków (np. w bramach, na dziedzińcach i na podwórkach),
  3. na parkingach,
  4. na kąpieliskach i plażach poza wyznaczonymi miejscami, przeznaczonymi do ich spożycia na miejscu w punktach sprzedaży tych napojów,
  5.  w barach mlecznych,
  6.  na cmentarzach.     

  Wydawać się może, że miejska uchwała wraz z sejmową ustawą w zupełności wyczerpują listę potencjalnych miejsc, w których można by się czegokolwiek napić. Tylko pozornie. Wystarczy, że przyjrzymy się miejskiemu planowi i od razu widać ile jest miejsc, które nie są ani placem, ani ulicą, ani kamienicą, ani cmentarzem, parkingiem, plażą czy też z niewiadomych powodów nie zostały przez urzędników określone jako park lub miejsce rekreacji. Chociażby, chyba najbardziej popularne miejsce letnich rekreacji, tereny nad Wartą, czy łączka pomiędzy ulicą mostową a Wartą (ta, którą chodzi się na kontenery). W świetle prawa (ustawy i uchwały rady miasta) funkcjonariusz policji powołujący się zazwyczaj na wymieniony wyżej § 2a nie ma podstaw do wypisania nam mandatu karnego, ponieważ nie wykonujemy czynności zabronionej ani ustawą o wychowaniu w trzeźwości, ani uchwałą rady miasta. Jeśli twierdzi inaczej to zapewne nie zapoznał się dokładnie z dokumentem, na który się powołuje i może warto wtedy delikatnie mu o tym przypomnieć.
  Jeśli to nie poskutkuje (a zapewne tak będzie) to jeśli jesteście wystarczająco uparci, pewnie siebie i lubicie stawać okoniem możecie odmówić przyjęcia mandatu, podając lub nie przyczyny takiej decyzji. Wbrew temu co twierdzą niektórzy policjanci możecie też przyjąć mandat i odwołać się od niego w ciągu 7 dni. Różnica jest taka, że jeśli już przyjmiemy mandat to funkcjonariusz ma prawo "orzec przepadek napojów alkoholowych". W obu przypadkach odwołanie, wraz z uzasadnieniem trzeba złożyć w placówce sądu grodzkiego, pod którego jurysdykcją jest teren gdzie doszło do popełnienia rzekomego wykroczenia (o tym musi nas poinformować funkcjonariusz). Jak czytamy w Kodeksie Wykroczeń, Art. 101 § 1: "Prawomocny mandat karny podlega uchyleniu, jeżeli grzywnę nałożono za czyn niebędący czynem zabronionym jako wykroczenie".
  Oczywiście należy pamiętać, że to tylko teoria. W praktyce obcowanie z funkcjonariuszem na służbie może się okazać dużo mniej oczywiste niż przepisy prawa. Dlatego zanim zdecydujecie się zapewnić sobie problem w postaci pisania urzędowego odwołania do sądu, warto spróbować ugadać pana policjanta, okazać skruchę, poprosić o pouczenie i pstryknąć sobie wspólną fotkę (którą w pełni legalnie możecie później opublikować na feju). Czasami okazuje się, że tam pod mundurem też jest człowiek. No i ostatecznie możecie po prostu napić się w domu, w barze albo nie pić w ogóle ale chyba nie o to mi chodzi. 
  Pod linkiem znajdziecie plik tekstowy z fragmentami odpowiednich dokumentów, na które możecie się powoływać w argumentacjach z policją i odwołując się od mandatu.
   Pozdrawiam, cześć!




      

piątek, 28 czerwca 2013

Stadion Warty Poznań (im. Edmunda Szyca)

  Budynek Stadionu Miejskiego przeznaczony pierwotnie dla poznańskiej Warty został wzniesiony w 1929 r. w związku z organizowaną w mieście Powszechną Wystawą Krajową. Jednak już kilka godzin po jego otwarciu, gdy na trybunach zgromadziło się 120 tys. osób (sic!), okazało się, że ze względu wad konstrukcyjnych stadion nie nadawał się on do użytku. I choć tego stanu rzeczy nie zmieniły nawet prowadzone przez następne 10 lat prace rekonstrukcyjne, sama płyta stadionu służyła z pożytkiem polskim sportowcom jako miejsce treningów, w tym również przedwojennym mistrzom olimpijskim. Ostatecznie, tuż przed wojną budynek został zamknięty i przeznaczony do rozbiórki.

1931 r. mecz Warty Poznań - Cracovia Kraków / źródło: http://wartapoznan.phorum.pl/viewtopic.php?t=220

  W czasie wojny - od 1940 r. do 1943 r. - na terenie stadionu funkcjonował hitlerowski obóz pracy przymusowej dla polskich żydów, w którym miało zginąć ok. 2000 tys. osób. Ten smutny epizod historii stadionu upamiętnia pomnik stojący kilkaset metrów dalej obok Multikina. Wszystkich zainteresowanych tym tematem zachęcam do zapoznania się ze wspomnieniami Ludwika Ratajczaka.

1974 r. Centralne Dożynki / źródło: http://fotopolska.eu/268206,foto.html

  22 lipca 1954 r., w 10-tą rocznicę ogłoszenia Manifestu PKWN, miało miejsce otwarcie zrekonstruowanego "wspólnymi siłami ludu pracującego miast i wsi" stadionu, który odtąd miał nosić najbardziej zapamiętane przez Poznaniaków imię Stadionu 22-ego lipca. Pod tą nazwą przez następne 30 lat stadion gościł będzie oprócz piłkarzy Warty i Lecha, również lekkoatletów, kolarzy, zawodników piłkarskich reprezentacji Europy i Świata, partyjnych dygnitarzy i przede wszystkim zagorzałych fanów sportu. To tu w 1972 r. padnie polski rekord frekwencji podczas drugoligowego meczu piłkarskiego pomiędzy KKS a Zawiszą Bydgoszcz (60 tys.), to tu finał jednego z etapów Wyścigu Pokoju będzie oglądało ponad 80 tys. widzów (pojemność obecnego Stadionu Miejskiego to ok. 45 tys.).


 
  Dzisiaj, podobnie jak przed wojną, budynek przeznaczony jest do rozbiórki. Komuś takiemu jak ja, kto nigdy osobiście nie doświadczył chwil sportowych euforii związanych z tym miejscem trudno jest w ogóle wyobrazić sobie, że kiedyś był tu jeden z większych stadionów w Polsce. Murawa stała się łączką, porośniętą głęboką trawą i malowaną kolorowym polnym kwieciem. Trybuny, lub bardziej ich pozostałości, zniknęły zupełnie wśród gęstego drzewostanu, tak gęstego, że stojąc na płycie "boiska" nie można oprzeć się wrażeniu, że jest się nie gdzie indziej jak w najprawdziwszym parku, a konkretnie w Central Parku. Nie chce się wierzyć, że stadion został zamknięty dopiero 15 lat temu.


  Central Park, Manhattan, Nowy York / źródło: 

  Mimo, że na Stadionie im. Edwarda Szyca ostały się obydwie bramki raczej niemożliwym byłoby rozegranie tam piłkarskiego meczu. Można oczywiście próbować ale chyba bardziej sprawdzi się jako miejsce na: piknik z małą, coś tam coś tam z kolegami, spacer z psem, fotograficzny plener czy nietypowy punkt widokowy (ze wschodnich trybun bardzo ładnie widać dolny taras Rataj, a z zachodnich Wildę).




  Pamiętacie reklamę piwa Królewskiego, gdzie czterech gości "strzela" sobie browary na boisku? Jak nie to sobie obejrzyjcie i lećcie na stadion sobie postrzelać, tylko może z umiarem, żeby nie było jak w 1974 r., kiedy w Poznaniu orły Górskiego "w pięknym stylu pokonali Hamburgeiros" 7-0.


  Mapka!


Pokaż Mapa miejscówek na większej mapie

środa, 5 czerwca 2013

Miejscówka przy Różanej

  Często pytacie mnie jak to robię, w jaki sposób udaje mi się odnajdywać takie fajne miejscówki. Zazwyczaj skromnie odpowiadam Wam, że przypadkiem, że niechcący, że wystarczy się rozglądać dookoła, no że generalnie zero w tym mojej zasługi. Odnieść można wrażenie, że kozackie miejscówki są pospolite jak psie kupy na chodniku i wystarczy się przejść na spacer, żeby się na jakąś natknąć. Oczywiście sytuacja wygląda zgoła inaczej. Wytyczanie alkoturystycznych szlaków to zadanie daleko bardziej wymagające niż mogłoby się wydawać. Wymagające wytrwałości, spostrzegawczości, nieraz odwagi, a przede wszystkim pedantycznej wręcz dokładności. Ominięcie jednej króciutkiej uliczki, czasem podarowanie sobie jednego podwórka, jednej otwartej bramy może oznaczać przegapienie celu całej wyprawy. Przykład pierwszej, skatalogowanej miejscówki na Wildzie był dla mnie potwierdzeniem tego właśnie prawidła. 
     


  Dobre dwie godziny krążyłem rowerem po Wildzie, bezskutecznie starając się znaleźć odpowiednie miejsce do strzelenia sobie popularnej marki piwka typu radler. Byłem już gotowy spisać na straty całą wycieczkę, a właściwie to byłem już gdzieś w okolicach Św. Marcina, kiedy coś tchnęło mnie żeby zawrócić. - Na całej Wildzie musi być przecież jakaś miejscówka - pomyślałem.  


  Szyld "Zakaz wstępu. Grozi zawaleniem" na starej ruderze to na pewno dobrze rokujący znak. - Kłódka z anarchią - jeszcze lepiej. Ale kiedy zobaczyłem dziurę w siatce, a za nią wydeptaną wgłąb posesji ścieżkę, wiedziałem już, że jestem w domu. Przypiąłem obok rower kłódką bez anarchii i wbiłem do środka.




  Z początku myślałem, żeby o tym nie wspominać, że ten fakt zburzy cały obraz tej pięknej miejscówki wyłaniający się z tych zielonych zdjęć. Byłoby to jednak trochę nie fair wobec Was i trochę przeciw mojej etyce, hołdującej rzetelnemu dziennikarstwu. Chodzi o to, że to miejsce upodobali sobie na obowiązkowe spacery właściciele psów. Nie wiem czy bezwzględnie wszyscy tak robią, ale kilka tych kup po drodze zaobserwowałem, dlatego trzeba trochę uważać. W sumie, to nawet taka fajna ciekawostka  z tymi kupami, i wcale nie przeszkadza bo pieski jakoś wiedzą, żeby załatwiać się daleko od tego miejsca gdzie można sobie posiedzieć. 



  - Panowie, jak nazywacie to miejsce?
  - Po prostu, miejscówka (...)
  - To jest fajne miejsce. Policja tu nie przyjeżdża (...)
  - Częstuj się fistaszkami młody!

  Czy coś jeszcze? Może małe sprostowanie na temat wstępu, gdyby ktoś nie wyczuł żartu. Oczywiście, że miejscówkowanie to żadna wiedza tajemna, wymagająca nie wiadomo jakich umiejętności od zainteresowanych. Ośmielę się nawet stwierdzić, że miejska alkoturystyka to prawdopodobnie najmniej wymagająca zajawka/hobby/pasja na świecie. Jedyne czego trzeba, oprócz chwili wolnego czasu, to trzeba mieć czasami ochotę napić się piwka gdzieś, gdzie nie płaci się za wstęp. Zachęcam!

  Standardowo mapka ze wskazówkami dotarcia.


Pokaż Mapa miejscówek na większej mapie

piątek, 26 kwietnia 2013

Poskłocie - Warsztat

  Skłot to takie coś, kiedy anarchiści wykorzystują niezamieszkały budynek i zagospodarowują go w celach mieszkalnych. Później robi się tam koncerty, potańcówki, pokazuje się filmy i zdjęcia, organizuje się spotkania z różnymi ludźmi, generalnie - takie centrum kultury, tylko trochę bardziej lewackie niż inne. "Poskłociem", natomiast, nazwę roboczo to, co zostaje, kiedy z różnych powodów (raczej nie dobrowolnie) anarchiści są zmuszeni opuścić zagospodarowany przez siebie teren. W Poznaniu znajdziemy przynajmniej po jednym przykładzie, zarówno pierwszego, jak i drugiego. 
  Istniejący od prawie 20 lat Skłot Rozbrat przy ulicy Pułaskiego to lokacja, która trwale wpisała się już w społeczno-kulturową mapę miasta, i której przedstawiać raczej nie trzeba. Nie każdy jednak wie, że w zeszłe wakacje Poznań prawie dorobił się drugiego skłotu w kamienicy przy ul. Podgórze 2/3. Prawie, bo pomiędzy zamknięciem a otwarciem "Warsztatu" minęły zaledwie dwa dni, z tym tylko, że zamknięcie miało miejsce w środę a pseudo-otwarcie w piątek. Po niedoszłym skłocie zostało dziś smutne poskłocie i w sumie bardzo sympatyczna miejscówka.
  


  Bezpośrednią przyczyną zamknięcia "Warsztatu" był sprzeciw właścicieli działki (jest ich podobno 9-ciu) wobec nieproszonych lokatorów. Z tego też powodu, zaraz po rozgonieniu anarchistów na cztery wiatry, teren został zamknięty na kłódkę i tak sobie niszczał. Ktoś jednak sforsował pancerne zabezpieczenia i dziś, zarówno podwórko, jak i niszczejąca kamienica stoją przed zwiedzającymi otworem. Można nawet powiedzieć, że w oczach właścicieli kamienicy, o ile tylko nie zamierzacie się tam osiedlić na stałe, będziecie mile widzianymi gośćmi. Podczas naszej wizyty pojawił się jeden z nich, z początku zaniepokojony obecnością obcych, uspokoił, a nawet ucieszył, kiedy dowiedział się, że chcemy się tylko napić piwka i porobić zdjęcia. Najważniejsze żeby nie sprzątać, nie remontować, nie ogarniać, bo im szybciej zniszczeje, tym szybciej wyburzą, zwolni się działka i będzie można sprzedać za hajs pod budowę apartamentu. 





  Poza całym tym skłotowym kontekstem związanym z miejscówką, jej zdecydowanie najmocniejszą stroną jest możliwość eksploracji daszku i podziwiania widoczków z wysokości kominka. Widoczki może nie powalają malowniczością, ale daszek to w końcu daszek i wiadomo, że fajnie jest na nim posiedzieć. Zanim się tam jednak znajdziemy musimy się tam jakoś dostać, a to nie należy do najłatwiejszych questów, dlatego poniżej na panoramce macie taki mały instruktaż jak tego dokonać. Jak widać, nawet mała sobie z tym poradziła, ale, być może wynika to z jej ponadprzeciętnych predyspozycji. Oczywiście, odradzam panom, którzy nie czują się na siłach, wchodzenie tam za wszelką cenę, tylko dlatego, że "dziewczyna weszła, to ja nie wejdę?". No i chyba najważniejsze. Pamiętajcie: najebany to do domu, a nie na daszek!



  Czy to dobrze, że skłot przy Podgórze 2/3 został zamknięty, a właściwie to w ogóle nie zaistniał? Można powiedzieć, że szkoda twórczej inicjatywy jakiej podjęli się poznańscy anarchiści. Że szkoda ich pracy, pomysłu, zaangażowania. Szkoda, być może, że Poznań nie wzbogacił się o nowe fajne miejsce. Z drugiej strony, można przyznać rację właścicielom, którzy domagali się prawa do rozporządzania swoim mieniem tak jak im się podoba, lub być po prostu zdania, że "jebać lewackie złodziejskie ścierwa". Można też przyjść, przysiąść, napić się piwka i z wysokości daszku spokojnie opanowywać pozycję dystansu do nierozwiązywalnych problemów świata, w którym przyszło nam żyć. I do tego chyba właśnie Was zachęcam.  

Zdjęcia na mega propsie wykonał Michał Kuls / http://michalkuls.wix.com/portfolio


Pokaż Mapa miejscówek na większej mapie